van life Portugalia

Marzenia mają to do siebie, że zwykle są idealistyczne. W naszych głowach widzimy je jako piękne momenty rozgrywające się przy świetle zachodzącego słońca, którym towarzyszy radosny śmiech, a na niebie stado mew formuje napis „Brawo!”. Tymczasem rzeczywistość jest inna. Bo choć wiemy, że decyzja o zamianie wygód dotychczasowego życia na van life jest tym, czego pragniemy i co doprowadzi nas do sytuacji, które za parędziesiąt lat wspominać będziemy z rozrzewnieniem, to pierwsze chwile tej idealistycznej przygody wcale nie były usłane różami.

Początki są trudne i o nich dziś słów kilka – bo jeśli interesuje Was van life, to chcę być wobec Was fair i nie pokazywać tylko tego, co śliczne i instagramowe, ale dzielić się także tą mniej przyjemną stroną, byście mieli świadomość tego, że jest ona nieodłącznym elementem życia w drodze.

To nie jest tak, że spadliśmy z drzewa i nie wiedzieliśmy, że van life będzie momentami trudny. Tak to jednak w życiu jest, że dopóki na własnej skórze czegoś nie doświadczysz, to informacje znalezione w sieci traktujesz pobłażliwie i z przymrużeniem oka. Przestawienie się do nowej rzeczywistości to proces, który wymaga czasu – i jest to OK, że na początku nie wszystko idzie tak gładko, jak byśmy tego chcieli.

O zgrozo, zbliża się serwis kampera

Naiwnie myślałem, że van life będzie dla nas odpoczynkiem od codziennych obowiązków. O dziwo, one nie znikają, lecz zmienia się ich forma. Co trzy, cztery dni na nasze ramiona spada ciężar słowa, którego w vanie boimy się wypowiadać na głos: SERWIS.

No tak, do tej pory nie przejmowaliśmy się tym, że z kranu może przestać lecieć woda, bo nie mieliśmy stulitrowego zbiornika w bagażniku, który musi wystarczyć na prysznic, mycie naczyń i gotowanie (fajnie, gdyby na dodatek zostało parę kropli na umycie podłogi). Żeby sprawę jeszcze bardziej skomplikować, pamiętajmy że zbiornik na szarą wodę (czyli tą która normalnie magicznie znika w domowej instalacji kanalizacyjnej), ma u nas pojemność 70 litrów, tak więc jeśli odpowiednio wcześnie nie pozbędziemy się szarej wody w miejscu, w którym można ją legalnie spuścić, to skończy się to sytuacją, w której z odpływu prysznica zacznie wypływać np. zabarwiona na fioletowo woda po gotowaniu fasoli, którą jedliśmy na obiad.

serwis kampera

Jeśli o samo nalewanie wody idzie, to tutaj Ola wykazała się przezornością i przed wyjazdem dopilnowała, bym wyciął w karoserii dziurę na wlew wody, tak by można było napełnić zbiornik bez wyciągania całej zawartości bagażnika. Brawo dla niej za rozsądek i przewidywalność! I choć w większości przypadków ten autorski wlew wody sprawdza się nienagannie, to jednak gdy trafimy na źródło wody ze zbyt dużym ciśnieniem, niestety dochodzi do zapowietrzenia węża prowadzącego do zbiornika, przez co woda zamiast trafiać do środka, zmienia kierunek i zaczyna bryzgać ze środka wlewu na zewnątrz.

Ostatni punkt słowa na S to opróżnienie toalety, a właściwie zbiornika na mocz, bo specjalnie wydaliśmy kupę kasy na kawałek plastiku zwany toaletą kompostującą, by tę mniej przyjemną zawartość opróżniać znacznie rzadziej, czyli raz na ok. 3 tygodnie. Powiem Wam, że jest w tym prozaicznym zajęciu coś oczyszczającego. Po pierwsze, wiem że odpady które produkujemy, nie zanieczyszczają ziemi. Specjalnie zdecydowaliśmy się na toaletę separacyjną, w której nie powstają ścieki i wszystko co jest wynikiem naszych wizyt w łazience, jest biodegradowalne. Po drugie, wow – człowiek sika naprawdę dużo. Nie uczą tego w szkole i choć nie wiem, na ile praktyczna jest to wiedza, to każdego dnia dziwię się, jak tyle płynów może generować dwójka ludzi. Po trzecie – nie istnieje sytuacja, której nie da się zepsuć. Kupujemy toaletę specjalnie zaprojektowaną w taki sposób, aby oddzielała dwójkę od jedynki, by nie powstawały ścieki. Los nie byłby sobą, gdyby nie spłatał nam figla i nie sprawił, że kawałek papieru toaletowego trafi nie tam, gdzie trzeba i zatka odpływ moczu do zewnętrznego zbiornika, w wyniku czego płynna zawartość wymiesza się z tą, z którą nie powinna. Nieprzyjemny zapach wydobywający się z wentylatora zewnętrznego uświadomił mi, że coś jest nie tak i tym sposobem, zamiast po prostu opróżnić zawartość toalety do zwykłego kosza, bo jest ona biodegradowalna, musieliśmy wybrać się na miejsce przeznaczone do opróżniania zwykłych toalet chemicznych, by wyczyścić nasz „złoty kibel” i wystartować z toaletą kompostującą od początku, tym razem zwracając uwagę na to, by kawałek papieru przypadkiem nie zawędrował tam, gdzie nie powinien.

Z życia w ciągłym biegu do żółwiego tempa

Van life to slow life – najprostsza rzecz w kamperze zajmuje dwa razy dłużej, niż normalnie. Nasz poranek zwykle trwa około dwóch godzin, licząc od wyjścia z łóżka do momentu zjedzenia śniadania, wypicia kawy i umycia naczyń. Przez to, że miejsca w aucie jest niewiele, wszystko musi odbyć się w odpowiedniej kolejności. Najpierw musimy pościelić łóżko, bo narzuta i poduszki, które na noc przenosimy do przedniej części samochodu, zajmują siedzisko i stolik, których potrzebujemy do przygotowania śniadania. Następnie trzeba zdjąć maty termiczne, które na noc zakładamy na okna, by wpuścić do środka światło dzienne. Jeśli po zdjęciu mat widzimy, że na szybach skropliła się wilgoć, ściągamy ją przy użyciu myjki do okien. Następnie zazwyczaj wyciskamy sok z pomarańczy i robimy śniadanie. Po jedzeniu przystępujemy do procesu parzenia kawy przy użyciu dripa, co razem z mieleniem kawy w młynku, przelewaniem i piciem pochłania jakieś kolejne 20 minut poranka. Po tym wszystkim wypadałoby zmyć naczynia (zmywarko, jakże nie docenialiśmy cię w domu!) i dokończyć poranną higienę.

Jeśli więc planujemy wczesne wyjście z auta, to musimy ustawić budzik naprawdę wcześnie, by zdążyć ogarnąć się na czas. Szczególnie, gdy planujemy wycieczkę rowerową, która wiąże się z przygotowaniem rowerów do jazdy. A że nie korzystamy z zewnętrznego uchwytu na roweru, tylko trzymamy je w bagażniku, to trzeba uwzględnić 15-20 minut zapasu, by najpierw wyciągnąć wszystko, co stoi na przeszkodzie w dostaniu się do jednośladów, następnie złożyć je w całość (przednie koła ściągamy, by rowery zmieściły się na długość) i wyciągnięte wcześniej rzeczy z bagażnika na powrót wrzucić do tego kotła – chyba pogodziliśmy się już z tym, że ta część auta zawsze będzie chaotyczna i nieuporządkowana.

spanie na dziko w Portugalii

Prawo Van Life’u: Gdy naprawisz jedną rzecz, zepsuje się kolejna

Nie mogę wyjść z podziwu, jak w kampervanie, na tak małej powierzchni, tak wiele rzeczy może się zacząć psuć? Oczywiście w najmniej odpowiednim momencie… Zaczynając od drzwi kierowcy, które na jakąś godzinę przed wyjazdem z Polski (który jak domyślacie się, miał się odbyć tydzień wcześniej) zaczęły wydawać przy otwieraniu dźwięk, jakby samochód zaraz miał się złamać na pół. Byłem już na tyle zmęczony i sfrustrowany ostatnimi dniami przygotowań do wyjazdu, że najchętniej zamknąłbym je kopnięciem buta i korzystał tylko z drzwi pasażera, no ale wiedziałem, że nie jest to rozwiązanie problemu – w końcu drugie drzwi pewnie też prędzej czy później przestałyby ze mną współpracować, a wchodzenie do auta przez bagażnik czy okno dachowe to już lekka przesada, nawet dla mnie, choć tolerancja niewygody w moim życiu jest chyba najwyższa wśród całej populacji Małopolski, a może nawet i Śląska.

Po raz trzydziesty czwarty w przeciągu jednego tygodnia postanowiłem więc raz jeszcze złożyć wizytę naszemu mechanikowi, który za późno zorientował się, że wjeżdżam na podjazd i nie zdążył zgasić świateł i zamknąć drzwi, by udać że go nie ma. Podziwiam jego cierpliwość i dziękuję, że otworzył przede mną drzwi na świat – przy pomocy klina, którym wygiął blachę naszego Ducato w przeciwną stronę, tak by drzwi kierowcy ponownie otwierały się we właściwy sposób, bez oznajmiania wszystkim w promieniu dziesięciu kilometrów, że Marcin i Ola otwierają vana.

Teraz pomnóżcie to razy 3 i rozłóżcie równomiernie w ciągu dnia, tak by o każdej porze znalazło się zajęcie remontowo-organizacyjne, które sprawi że w moim życiu ani na moment nie zagnieździ się nuda. Pal licho, gdy są to tylko pierdoły, takie jak odpadający magnes od szafki, otwierające się drzwi lodówki na zakręcie czy spadające z okien zasłonki podczas przejeżdżania przez próg zwalniający. Gorzej, gdy psują się rzeczy takie, jak instalacja elektryczna 12v, która przez wadliwy port USB zaczyna przesyłać zbyt duże napięcie do gniazdka, które w efekcie zaczyna się topić i dymić. Całe szczęście, że wydarzyło się to podczas mojej obecności w aucie, bo miałem możliwość odciąć napięcie z akumulatora, odłączyć przewody prowadzące do zepsutego portu USB i uniknąć ewentualnego pożaru.

To nie są momenty van life’u, które wrzuca się na stories. Ale tak jak w zwykłym życiu, tak i tutaj spotykamy się z problemami i niebezpieczeństwami, choć przyjmują one inną postać.

Van Life na Instagramie vs rzeczywistość

Jeśli wyjechalibyśmy licząc na to, ze van life w Portugalii wygląda tak, jak pokazują to zdjęcia na Instagramie, to zawrócilibyśmy do Polski po tygodniu pobytu tutaj. Niestety szukanie miejscówek, gdzie można bezpiecznie i legalnie stać na dziko, na dodatek nad samą wodą, nie jest proste. To prawda, że Portugalia była eldorado dla kamperów. Była – teraz prawo co prawda pozwala na spędzanie nocy w samochodzie w miejscach, gdzie wyraźnie nie jest to zakazane oraz obszarach Natura 2000, jednak możecie zapomnieć o kempingowaniu, czyli wyciąganiu krzeseł i stolików. Spotkaliśmy osoby, które dostały mandat za to, że stały na najazdach poziomujących, co według tutejszego prawa uznawane jest już za kemping.

Nie ma się więc co oszukiwać – Portugalia dzisiaj nie daje możliwości nocowania kamperem na pięknych, wysokich klifach. Tereny te są objęte zakazem dla kamperów. Oczywiście nie oznacza to, że nie warto przyjeżdżać tutaj kampervanem – wciąż z powodzeniem znajdujemy (ściślej mówiąc – głównie Ola znajduje) dzikie parkingi, na których każdej nocy zatrzymuje się kilka samochodów i na które policja i GNR przymyka oczy. W wielu lokalizacjach znaleźliśmy wręcz wioski kamperowe, gdzie każdego dnia gromadzi się po kilkadziesiąt aut, a wiele osób spędza tam tygodnie, choć zgodnie z prawem portugalskim pobyt kamperem na dziko powyżej 48 godzin w jednym miejscu jest nielegalny. W takich miejscach czuć odgórne przyzwolenie na kempingowanie, być może związane z tym, że pobyt kamperowiczów po prostu oznacza pieniądze dla lokalnych biznesów. Nie wiem jednak, co zrobilibyśmy bez aplikacji park4night – dzięki niej znajdowanie bezpiecznych, legalnych miejsc do stawania na dziko jest o niebo łatwiejsze.

Wreszcie van life to nie tylko piękne zachody słońca, zdjęcia niesamowitych formacji skalnych wyłaniających się z wody i czerpanie z życia pełną garścią. Przychodzą dni, kiedy słońce chowa się za chmurami, a z nieba pada deszcz. Wtedy mimo, że jesteś w cudownej Portugalii, siłą rzeczy stajesz się uwięziony na małej powierzchni kampervana, a gdy pochmurna pogoda utrzymuje się przez kilka dni i panele fotowoltaiczne nie mają z czego produkować energii, to w środku nocy budzi cię dźwięk wyłączającej się przetwornicy, co oznacza że lodówka przestaje pracować i czas poszukać płatnego kempingu, który pozwoli doładować akumulator prądem z sieci.

Rzeczy piękne mają swoją cenę

Czy van life to tylko szczęście, plażowanie i beztroska? Absolutnie nie. Ale czy rozsądnym jest w ogóle oczekiwać takich rzeczy od życia w drodze? Czy nie jest tak, że to co w życiu piękne, to co daje uczucie zachłyśnięcia się życiem, choć na krótki moment, ma swoją cenę? Pewne niewygody są nieodłącznym elementem tego stylu życia, jednak rachunek zysków i strat pokazuje, że cena jaką płacimy za to, co możemy otrzymać w zamian, jest śmiesznie niska.

Czy dopadają nas czasem myśli zwątpienia i zawahania, czy podjęliśmy właściwa decyzję? Jasne, że tak. Czy pozwalamy, by te gorsze momenty przysłoniły nam pozytywy i piękno płynące z życia w drodze i przebywania w naturze? Staramy się do tego nie dopuszczać i regularnie przypominać sobie, jak niezwykłe i pełne magii jest życie, które wybraliśmy. A przecież najlepsze dopiero przed nami…